Retabulum z XIX wieku – zapomniane arcydzieło na pograniczu sztuki i rzemiosła
Pierwszy raz, kiedy stanąłem przed tym retabulem z 1880 roku, poczułem, jakby czas się zatrzymał. To nie był zwykły drewniany element kościelnego ołtarza, lecz jakby krucha, delikatna rzeźba z kości słoniowej, ukryta pod warstwami polichromii i kurzów minionych epok. Lipa, z której powstał, była miękka, podatna na pęknięcia i uszkodzenia, jakby to była krucha tkanina, którą tylko mistrz Jankowi udało się zgrabnie uformować. Od tamtej chwili zrozumiałem, że produkcja i konserwacja takich dzieł to nie tylko zadanie techniczne, lecz prawdziwa sztuka, wymykająca się schematom i zapomnianym technikom.
Techniki z XIX wieku – magia w drewnie lipowym
Praca z lipowym drewnem w XIX wieku to była prawdziwa sztuka. Rzeźbienie w tym miękkim, ale jednocześnie kruchym materiale wymagało nie tylko wyczucia, ale i głębokiej wiedzy. Mistrzowie, tacy jak mój dawny mentor, Stary Pani z pracowni w Górkach, używali specjalnych narzędzi – dłut z ostro ściętymi krawędziami, które pozwalały na subtelne detale. Ciekawostką jest, że do zabezpieczenia drewna przed szkodnikami i wilgocią stosowano wówczas naturalne preparaty – na przykład wyciągi z olejków eterycznych, które miały działać jak antybiotyki dla drewna. Kleje używane w tamtym czasie to głównie klej zwierzęcy, rozpuszczany na gorąco, przypominający momentami więź łączącą pokolenia, bo dziś trudno znaleźć coś równie trwałego i jednocześnie elastycznego.
Konserwacja – chirurgia dla duszy starego retablu
Kiedy przystępuję do konserwacji takiego dzieła, czuję się jak chirurg na sali operacyjnej. Sam proces to seria precyzyjnych kroków – od czyszczenia powierzchni, przez uzupełnianie ubytków, po złoceń i renowację polichromii. W moich dłoniach wszystko to nabiera życia – pęknięcia są jak zapomniane listy, które trzeba odczytać, a ubytki jak niewypowiedziane historie. Często, by odtworzyć oryginalne kolory, sięgam po stare pigmenty – niełatwo dziś o naturalne, a ich pozyskanie to jak odnalezienie zagubionej tajemnicy. W 1987 roku, pracując nad retabulem z kościoła w Wieżycach, użyłem kleju zwierzęcego, którego resztki znalazłem w piwnicach lokalnego młyna. To był powrót do dawnych technik, bo dziś chyba nikt nie wyobraża sobie pracy bez nowoczesnych stabilizatorów czy syntetycznych lakierów.
Zmiany w branży – od ręki do technologii
Życie konserwatora to nieustająca zmiana. Kiedyś dostęp do materiałów był ograniczony, a techniki przekazywane z pokolenia na pokolenie – jak tajemne receptury. Teraz, dzięki unijnym regulacjom i rosnącej świadomości, mamy dostęp do szerokiej gamy narzędzi i materiałów. Jednocześnie technologia zrewolucjonizowała naszą pracę – np. laserowe skanery czy mikroskopy pozwalają na głęboką analizę warstw starożytnych polichromii. Jednak czy to wszystko zastąpi ducha ręcznego rzemiosła? Zastanawiam się często, czy nowoczesne technologie mogą się równać z kunsztem mistrzów sprzed stu lat. Zmienił się też sposób myślenia – od minimalnej ingerencji do proaktywnej ochrony, bo dzisiaj większy nacisk kładziemy na prewencję niż na naprawę po fakcie.
Osobiste historie – od odnalezienia do uratowania
Przygoda z konserwacją retablu to jak podróż w głąb zapomnianej historii. Pamiętam, jak w 2003 roku odnalazłem w starym kościele w Górkach fragment, który zdawał się być martwą częścią dzieła. Po wielu tygodniach pracy okazało się, że to fragment zniszczonego przez pożar retablu, a moje wysiłki uratowały go od całkowitej zagłady. Podczas jednej z prac spotkałem potomka dawnego rzemieślnika – pana Janka, który opowiadał, jak jego pradziadek używał specjalnego kleju o nazwie „liściak” – naturalnego produktu z żywicy i ziół. To było jak podróż w czasie, bo okazuje się, że wiele technik i materiałów z XIX wieku wciąż kryje w sobie nieodkryte tajemnice. Jednak nie zawsze jest łatwo – często brakuje funduszy, by przeprowadzić pełną renowację. To jak walka z wiatrakami, bo każdy projekt to nie tylko technika, ale i emocje, i wiara w sens ratowania dziedzictwa.
Retabulum jak list – zapomniany, ale wciąż żywy
Każdy zniszczony retabulum to jak zapomniany list, który czeka na odczytanie. Czasem trzeba sięgnąć głęboko, by znaleźć te fragmenty, które mogą nadać całości dawną świetność. W mojej pracy uczę się, że nie wszystko można odtworzyć – niektóre ślady starości są jak odciski palców, które mówią więcej niż tysiąc słów. Ale właśnie to czyni tę pracę fascynującą. Kiedy uda się uratować choć kawałek tego starożytnego dzieła, czuję, jakby powróciła do mnie dawna magia. To jak przywracanie do życia dawnego listu, który od dawna był zapomniany. Trzeba tylko odważnie sięgnąć po narzędzia i techniki, które niegdyś znał mistrz Jankowi, i pozwolić, by ich duch ożył na nowo.
– czy warto ratować te delikatne dzieła?
Czy zastanawialiście się kiedyś, ile historii kryje się w tych lipowych retablach? To nie tylko dzieła sztuki, lecz żywe świadectwa dawnych czasów, technik i ludzkiej pasji. W świecie, gdzie wszystko zdaje się być na wyciągnięcie ręki, warto pamiętać, że najcenniejsze skarby to te, które wymagają od nas cierpliwości, wiedzy i serca. Mimo trudności, mimo braku funduszy i zawiłych technik, które powoli odchodzą w zapomnienie, warto inwestować w ich ratunek. Bo to, co jest stare, może nauczyć nas czegoś nowego – o rzemiośle, o historii, o tym, jak ważne jest, by zachować dziedzictwo dla przyszłych pokoleń. I choć w głębi duszy każdy z nas marzy o tym, by odwrócić czas, to właśnie takie prace, jak moja, przypominają, że prawdziwa wartość tkwi w umiejętności odczytania i odtworzenia tego, co kiedyś było piękne i ważne.